Autor Wiadomość
Emmar25
PostWysłany: Czw 14:56, 25 Sty 2007    Temat postu:

My sex-blog Wink
http://jayna-blog.info/
Anaebur
PostWysłany: Nie 4:58, 24 Gru 2006    Temat postu:

Wink
http://incest-wonders.info/
artias007
PostWysłany: Sob 18:51, 24 Cze 2006    Temat postu:

"nie nadanżam" Razz
ledwo co skonczylem ostatnie czytac Twisted Evil
artias007
PostWysłany: Sob 18:50, 24 Cze 2006    Temat postu:

Pindole nie czytam spokojnie z tymi opowiadaniami Twisted Evil
blazej01
PostWysłany: Sob 18:43, 24 Cze 2006    Temat postu: Dziwne historia miasteczka Syirem

Słońce powoli opadało ku linii horyzontu. Delikatna bryza kołysała trawą i polnymi kwiatami, pokrywającymi płaskowyż Shnuum.
To był piękny i spokojny dzień. Jednak niepokój dręczący Vanhalla dziś szczególnie przybrał na sile. Niezależnie od tego, co robił i o czym myślał, wydawało mu się, że jego wnętrzności dusi nieznana mu siła, a nieokreślone zło wkrada się w każdą jego myśl, zmienia jej kształt, nie zmieniając znaczenia.
Za nim stok płaskowyżu delikatnie opadał w kierunku traktu prowadzącego do miasteczka, w którym spędził jak dotąd całe swoje życie. Syirem było spokojną mieściną, oddaloną o cztery godziny drogi od dużego ośrodka handlowego – Iverness. Zaprzęg z dostawą niezbędnych do życia rzeczy, których mieszkańcy Syirem nie byli w stanie sami wytworzyć, przyjeżdżał do miasteczka codziennie wczesnym rankiem. Dalej, za drogą, rozciągały się pola pszenicy, pastwiska i zagajniki, nad którymi jaskółki i inne ptaki kreśliły w powietrzu wymyślne kształty.
Vanhall próbował tu odpocząć, zrozumieć to, co go dręczy. Siedział na trawie i wpatrywał się w niebieską taflę oceanu, potok, zdający się zasilać ten ogrom oceanicznych wód i kępę przybrzeżnych drzew, z których wiatr zrywał pierwsze liście, kładąc je na ścieżce biegnącej między nimi. Szelest liści przyniesiony przez bryzę i widok Sally biegnącej po ścieżce wyrwał go z zadumy. Wydarzyło się cos złego. Nareszcie. Łzy spływające z policzków biegnącej dziewczyny przyniosły mu niebywałą ulgę, wiedział, że pustosząca jego wnętrze burza ustała. Była zapowiedzią właśnie rozgrywających się wydarzeń.
Sally zatrzymała się przed nim. Oparła dłonie o kolana, aby złapać oddech potrzebny do wypowiedzenia paru słów.
-Chodź ze mną, spadło na… nas nieszczęście.
I znowu zaczęła biec, w kierunku, z którego przybyła.
Vanhall rzucił się za nią. Jego głowę nawiedziła myśl: Skąd ona wiedziała, że tu przyszedłem? Jej rozważenie zostawił na później.

Emma Randall należała do najbardziej znanych i lubianych mieszkańców Syirem.
-Była dobrym człowiekiem, niech Bóg ma ją w swojej opiece.
Słowa najwyższego kapłana skłoniły prawie wszystkich do uczynienia dłońmi znaku krzyża. Harsamir, miejscowy szaman nigdy nie przepadał za tym kaznodzieją. Oficjalnym powodem owej niechęci, było przeświadczenie szamana, że do najwyższych kościelnych stanowisk praktycznie nigdy nie dochodzi się uczciwą drogą. Do tego dochodziła przede wszystkim niechęć Harsamira do ludzi dwulicowych. Wrogość od zawsze skrząca się miedzy nimi sprawiła, że dane mu było poznać najwyższego kapłana z tej gorszej strony, nieznanej prawie nikomu w Syirem.
Duchowi przywódcy muszą z kimś walczyć, aby bronić swoich racji, bronić wiary, bronić błądzącego ludu i pokazać mu drogę, którą należy podążać. Dlatego szaman i kapłan wbrew wygłaszanym przez siebie słowom, potrzebowali siebie nawzajem. Ich kłótnie, często połączone z żywą wymianą argumentów przemawiających za ich racjami zagrzewały przeciętnych mieszkańców do samodzielnego myślenia, a o to przecież chodzi w wierze…oczywiście do pewnej granicy.


Sally otworzyła drzwi chaty Emmy Randall.


Obydwoje przekroczyli próg domu i ujrzeli dość liczną grupę ludzi zebranych wokoło łóżka. Wszyscy ludzie pogrążeni byli w żałobie, ubrani na biało gdyż taki kolor obowiązywał podczas ceremonii pogrzebowych.
Jedna kobieta, już w podeszłym wieku straciła przytomność, bo jak się okazało, Emma była jej najlepszą przyjaciółką i znały się od najmłodszych lat. Nie mogła przyjąć do wiadomości tego, co się wydarzyło.
Vanhall wszedłszy do chaty, podszedł do łóżka i przetarł oczy. Nie wierzył w to co ujrzał, albowiem na łóżku leżała jego matka, jedyna osoba z rodziny jaka pozostała. Gdy miał zaledwie osiem lat, opuścił go ojciec. Teraz przez umysł biegła tylko jedna myśl, został sam, zupełnie sam. Podczas gdy stał obok ciała zmarłej, łzy spływały po jego policzkach niczym wodospad. Stał jak zahipnotyzowany. Wiedział, że tak naprawdę nie ma już po co żyć. W pewnej chwili poczuł dotyk miękkiej ręki na jego ramieniu. To była piętnastoletnia dziewczyna, jego przyjaciółka Sally, dla której los też nie był zbyt łaskawy.
Jakieś trzy lata temu, pewnego upalnego wieczora, Sally, mama i jej ojciec siedzieli na krużganku, wpatrując się w niebo uhaftowane ogromną ilością gwiazd.
Opowiadali sobie ludowe historie, cieszyli się z tego, jaką są szczęśliwą rodziną. Gdy nadeszła późna pora, wszyscy ułożyli się do snu. Wtedy właśnie wydarzyła się powszechnie znana tragedia. Noc była spokojna, lecz poranek już nie...
Kiedy ojciec Sally obudził się, zobaczył, że nie ma Every, tak nazywała jego żona. Pierwsza myśl była taka, że poszła do sąsiadek na poranne pogawędki. Jednak mylił się, obszedł wraz z Sally wszystkich znajomych, a po jego żonie ani śladu. Nikt jej nie widział, nikt nie wiedział gdzie się podziała. Wszyscy w Syirem zaczęli się niepokoić, co się mogło wydarzyć?. Tak mijały kolejne dni, podczas których trwały poszukiwania Every. Ani śladu...
Po kilkunastu tygodniach wszyscy pogodzili się, że matka Sally zniknęła, sprawa ucichła. Lecz po jakimś czasie w mieście pojawił się podróżny, który rozpowiadał, iż znaleziono osobę odpowiadającą charakterystyce Every. Mówił, że znaleziono kobietę na pobliskim cmentarzu, była ona odziana w suknię nocną, miała długie blond włosy i jakiś nieznany w Syirem znak na plecach. Był on wyryty w ciele jakimś ostrym narzędziem. A skąd takie wnioski? Ciało od strony pleców było strasznie poszarpane. Kiedy na miejsce przybył Monar (ojciec Sally), nie wierzył własnym oczom, że to może być jego żona a jednocześnie matka jedynego dziecka. Po prostu nie wierzył. Sally oczywiście nie została dopuszczona do miejsca gdzie spoczywało ciało. Uważano, iż był by to dla niej okrutny widok, a co za tym idzie mogłaby się już nie otrząsnąć z szoku.

Młodzi mieszkańcy Syirem mają już za sobą ciężkie życiowe przeżycia. Lecz Vanhall jest w o wiele gorszej sytuacji. Sally ma jeszcze ojca, zaś siedemnastolatek nie ma nikogo.

Gdy oboje stali przy łóżku Emmy, w pewnym momencie było słychać dzwony pobliskiej katedry. Było to znakiem tego, że duchowieństwo było przygotowane na pożegnanie pani Randall. Kiedy dzwony katedry uderzyły dwunasty raz, wszyscy opuścili chatę i wyszli na zewnątrz. Ostatni z domu wyszedł Vanhall, ledwo stał na nogach, w oczach miał tylko łzy, a na twarzy malował się grymas cierpienia i bólu. Po tym jak syn Emmy opuścił dom, wszyscy udali się w stronę katedry.
Kościół stał na wysokim wzgórzu, a droga do niego była dość kręta. Dojście na sam szczyt góry zajęło nie cale 40 minut. Kiedy wszyscy zjawili się u podnóża katedry, dzwon uderzył trzynasty raz. Był to znak na rozpoczęcie modłów ku czci zmarłej.
Katedra wewnątrz była dość pokaźnych rozmiarów, na oknach można było podziwiać piękne malunki. Ściany były przyodziane przez czarne baldachimy, a na podłodze rozciągał się długi czarno-czerwony dywan. Wszystko było starannie przygotowane. Kiedy mieszkańcy Syirem zajęli miejsca w ławkach, rozpoczął się pogrzeb. Ciało Emmy było usytuowane naprzeciwko ołtarza. Spoczywało ono w dużej, białej łodzi. Jak legenda mówi, każdy zmarły, który zostanie pochowany w łodzi, na pewno nie zabłądzi do Krainy Szczęścia. Po kwadransie ciszy, przy ołtarzu ukazał się Kapłan. Uczynił znak krzyża, po czym przeszedł do części sakralnej, czyli do poświecenia ciała, przed ostatecznym odejściem. Pożegnanie Emmy trwało blisko godziny, gdyż każdy w samotności podchodził do łodzi i pozostawiał w niej pamiątki związane z matką Vanhalla. Kiedy wrota kościoła ponownie się otwarły, mieszkańcy opuścili budynek a na samym końcu wyniesiono łódź.
Teraz czekała ich wędrówka w głąb doliny do miejsca gdzie zostanie złożone ciało pani Randall. Miejsce było przyszykowane, nieopodal wzgórza zwanego Vanron. Tam również został pochowany ojciec Vanhalla. Podróż do miejsca przeznaczenia przemijała w smutku i ciszy. Słychać było tylko śpiew ptaków szybujących gdzieś wysoko. Kiedy wszyscy zgromadzili się wokoło wzgórza Vanron, Sally zawołała - Gdzie jest Vanhall? Czy ktoś go widział? Co się z nim stało?
Każdy oglądał się w różne strony w poszukiwaniu chłopca. Niektórym przychodziły najgorsze myśli do głowy - Nie wytrzymał, załamał się, toć to jeszcze dzieciak.
Jednak któryś z mieszkańców ujrzał kontury postaci siedzącej na skale wysoko nad wzgórzem. Zaraz szybko pobiegła tam Sally, by sprawdzić czy to Vanhall. Okazało się, że tak. Chłopiec siedział sam na zboczu skalnym i płakał. Nie chciał iść na miejsce gdzie jest już pochowany jest ojciec. To miejsce przywoływało mu złe wspomnienia. lecz po namowach Sally, siedemnastolatek ruszył w stronę gromady ludzi by uczestniczyć w ostatniej fazie pogrzebu. Kiedy młodzieńcy znaleźli się już w kręgu zebranych, rozpoczął się ostatni etap. Nastąpiło włożenie łodzi z ciałem do wcześniej przyszykowanego grobu. Kapłan na ziemi narysował znak krzyża, zaś Szaman posypał trumnę ziołami, które symbolizowały wyzwolenie ciała od złych duchów. Na samym końcu grób został zasypany i położono na nim tabliczkę informującą o tym, kto tu został pochowany.
Obrzęd dobiegł końca, wszyscy wcześniej zebrani ludzie rozeszli się do domów, lecz na wzgórzu pozostał tylko Vanhall i Sally. Obydwoje wpatrzeni byli w wzburzone morze, między nimi panowała nieprzenikniona cisza, którą czasami przerywały morskie fale.
Robiło się już późno, słońce powoli schodziło z linii widnokręgu i zaczął wiać chłodny wiatr. W pewnym momencie długą chwilę milczenia przerwały słowa Sally - Chodźmy już, robi się ciemno i zimno - lecz te słowa odbiły się od Vanhalla jak od ściany. Był pogrążony w myślach, był w zupełnie innym świecie. Dziewczyna ponowiła swą prośbę - Chodźmy już -. W trakcie wypowiadania tych słów, położyła swą rękę na ramieniu chłopca; dopiero po tym, siedemnastolatek ocknął się, ocierając łzy; Zapytał
- Co mówiłaś?
Jedyna osoba siedząca obok niego odpowiedziała
- Czy możemy już iść?
Vanhall skinął głową i obydwoje ruszyli w stronę własnych domów. Podczas drogi powrotnej, nikt się nie odezwał, noc powoli okrywała całe miasto. Na niebie było widać setki gwiazd a po miedzy nimi widniał jasno świecący księżyc. Kiedy mijali domy, w żadnym z nich nie paliło się światło. Po 30 minutach podróży było widać już dom Sally a kilka domów za nim dom Vanhalla. W chacie dziewczyny paliła się świeca; to jej ojciec siedział i czekał na córkę. Pożegnali się i chłopiec ponownie został sam na pustej ulicy.
Gdy przekroczył próg domu, podążył w stronę swego łóżka. Od chwili kiedy odeszła jego matka, w głowie istniała tylko jedna myśl - Moja mama odeszła, zostałem sam, jak mam dalej żyć? Nie świadom tego, co się z nim dzieje, położył się w ubraniach i butach, usnął bardzo szybko.


Promienie słońca mieszały się z powietrzem, nadając mu żółtawy kolor. Jak mgła zacierały kontury drzew stojących w dalszej odległości od Vanhalla. Linia między błękitnym niebem, a seledynową trawą pokrywającą pole po horyzont rozlała się, stopniowo przechodząc od jednej barwy do drugiej. Był u siebie, jednak wszystko wyglądało inaczej. Wiedział, że zmierza do jakiegoś celu. Czuł, że skąpane w słońcu pole nigdzie się nie kończy i nie zaczyna. On jednak szedł, a jego dusza wzlatywała coraz wyżej, karmiona widokiem cudownego krajobrazu.
W oddali dostrzegł coś zmierzającego w jego kierunku. Płonący białym ogniem meteoryt. Upadłe bóstwo. Postać, której tunika i osiwiałe, nieuczesane włosy trzepotały na wietrze wraz z opasającą jej szyję czarną wstęgą. Zaczęła biec…coraz szybciej, z rękami wyciągniętymi w jego stronę. Vanhall rzucił się do ucieczki. Poczuł niebywałe gorąco, tak jakby piekące promienie dopiero teraz do niego dotarły. Pot zaczął kapać z jego szybko tracącego siły ciała. Przez kropelki drażniące jego oczy dostrzegł więcej jasnych postaci, biegnących ku niemu ze wszystkich kierunków.
Uklęknął i przerażony czekał. Były coraz bliżej i bliżej. Zaczął dostrzegać ich odrażające, zdeformowane, ale jakże ludzkie twarze. Twarze umęczone, wysuszone, z odpadającymi płatami skóry. Twarze dziwnie znajome…i martwe. Na przód biegnących wysunęła się kobieta. Jej włosy w przeciwieństwie do innych nie były siwe, a skóra zdawała się dopiero zaczynać wysychać.
Zamarł, gdy dostrzegł, że ten potwór był jego matką. Strach sparaliżował jego ciało. Wzmógł się, gdy Emma kilka kroków od niego uderzyła w niewidzialną barierę oddzielającą go od świata, zostawiając na niej kawałki swojej skóry. Zaczęła uderzać w nią rękami, krzyczeć, a raczej wydawać przeraźliwy, piskliwy i charczący dźwięk. Słychać było w nim błagalną prośbę o pomoc i strach przed pozostaniem w tym miejscu. Może to piekło, pomyślał Vanhall… Pozostałe białe zjawy dobiegały do niego i wszystkie uderzały w barierę beznadziejnie próbując ją pokonać, była wśród nich zmarła matka Sally, a raczej jej pozostałości. Ich krzyki stawały się nie do wytrzymania, Vanhall poczuł jak ze środka jego ucha spływa ciepła i gęsta ciecz – jego krew. Wizja jego śmierci nieoczekiwanie napełniła jego głowę spokojem, zniwelowała przerażenie i chęć wydostania się z tego miejsca.
Głosy zjaw stawały się coraz cichsze. Vanhall był pewien, że traci słuch i śmierć zabierze go za moment.
Ukazała mu się postać w kapturze z uniesionym w górę podłużnym przedmiotem. Leżał i czekał aż Śmierć zada mu ostateczny cios. Stojący przed nim osobnik upuścił przedmiot i zdjął kaptur swego ciemnoszarego habitu. To był szaman, Harsamir. Obok niego stało kilka znanych mu osób, między innymi Sally, której twarz w jednym momencie przeszła z obrazu największego strachu w obraz kojącej ulgi. Dopiero teraz z jej oczu popłynęły łzy.
Harsamir od razu przeszedł do rzeczy.
-Dobrze, że jesteś. Drgawki, jakie u ciebie wystąpiły i szybkie ruchy twoich gałek ocznych w czasie tego snu jednoznacznie wskazują, że zostałeś przywołany do miejsca zwanego „Scamum”. Jest to jedna z płaszczyzn rzeczywistości, w której przebywają dusze zmarłych w okolicznościach innych nich sądzą ich jeszcze żyjący bliscy. Do ich wyzwolenia niezbędne jest uświadomienie ludzi, co było prawdziwym powodem ich śmierci. Często nigdy do tego nie dochodzi, a umęczone dusze usychają tam wiekami.





Vanhall podniósł się o własnych siłach z łóżka, po czym na nim usiadł . Tak naprawdę nie wiedział co się z nim działo, dlaczego taki sen go nawiedził. Zbytnio również nie ufał słowom szamana, twierdził, że to jakieś brednie. Kiedy Harsamir coś do niego mówił, jego słowa odbijały się niczym jak groch od ściany. Jedyną rzeczą w jaką teraz wpatrzył się siedemnastolatek była Sally. Jej twarz była bardzo pobladła, a po policzkach spływały łzy. Czy to były łzy szczęście czy smutku tego nie wiedział. Chciał ją o to zapytać, lecz uznał to za niezbyt stosowne w tym momencie.
W końcu Vanhall wstał na proste nogi po czym wykrzyczał - Przestań już gadać, ciągle mnie okłamujesz, to ty wprowadziłeś mnie w ten stan w jakim byłem w nocy. Udawałeś dobrego przyjaciela naszej rodziny, lecz to ty zabiłeś ojca. Pamiętam, jak tamtej nocy przyszłą do naszej chaty identyczna osoba z kapturem na głowie. To byłeś Ty. Teraz uśmierciłeś mi matkę, bo nie mogłeś uwierzyć jaka była dobra dla mnie, jakie prowadziliśmy szczęśliwe życie. Patrzyłeś z boku i to wszystko zaplanowałeś. Wszystko od początku, od chwili mych narodzin. Wiesz, myślę, że za zaginięciem mamy Sally również stoisz Ty. Niszczysz szczęście jakie się rodzi w rodzinie, bo pewnie nigdy sam tego nie zaznałeś. Zawsze byłeś sam, dlatego postanowiłeś, że będziesz zabijał miłość i wszelkie uczucia jakie są miedzy ludźmi. Ty jesteś tym co odpędza złe duchu? Jestem ciekaw czym posypałeś łódź mej matki? Czy nie wysłałeś jej w zupełnie inny wymiar. Właśnie w ten wymiar co jak powiadasz, dusze umierają tam wiekami. Wszystkie te złe wydarzenia, zaczęły się dziać, jak się tu zjawiłeś. Nawiedziłeś takie spokojne miasteczko. Pewnie w Iverness też zebrałeś obszerne plony?
Jesteś kłamcą, wyjdź z mojego domu, nie chcę Cię więcej znać. –

Po tej wypowiedzi, Vanhall usiadł z powrotem na łóżko by nabrać powietrza. Oddychał dość głęboko, podczas gdy nad nim stały 2 osoby. Szaman i Sally. Obydwoje byli poruszeni tym co usłyszeli z ust chłopaka. Nie wierzyli własnym zmysłom.

W domu zaległa cisza, było słychać tylko śpiew ptaków za oknem.
Pogoda była dość wyrazista. Słońce znajdowało się już wysoko na niebie, wiatr delikatnie łaskotał korony drzew a temperatura nie ulegała zmianie już od kilku dni.

Ciszę panującą w domu Emmy, zakłóciły słowa Sally
- Ale jak to możliwe? Harsamirze czy to co on powiedział to prawda?
Kiedy padło pytanie głowa Vanhalla zwróciła się w stronę szamana. Oczy chłopca były wpatrzone w stojącą postać niczym jak w obraz. W końcu on sam nie wytrzymał i krzyknął

- No, odpowiedz jej! A może nie masz odwagi się przyznać do tego jaką grę prowadziłeś? Boisz się? - słowa wypowiedziane były z wielką wściekłością jaka wypełniała serce nastolatka.

- Nie wiem, co sobie wymyśliłeś? Może to wszystko jest efektem ostatnich wydarzeń jak cię dotknęły. A poza tym jak mogłeś mnie widzieć kiedy przyszedłem do domu, tamtej pamiętnej nocy, gdy na łożu umierał twój ojciec? Jak to możliwe, skoro spałeś? Wszystko to sobie zmyśliłeś, ale jak sam chciałeś opuszczę Twój dom i już więcej nie będę go nachodził. –

Kiedy zakończył swoją wypowiedź, pożegnał się z Sally poczym skierował się w stronę wyjścia. Sally stała w koncie, na jej twarzy malował się grymas smutku, bólu i cierpienia. Lecz nic nie odpowiedziała, nawet nie pomachała szamanowi na pożegnanie.

Harsamir był już blisko drzwi, gdy za plecami usłyszał jak ktoś biegnie w jego stronę. Odwrócił się i ujrzał Vanhalla biegnącego z nożem w ręku. Kiedy jednak obrócił się całkowicie, poczuł jak sztylet przeszył jego ciało. Poprzez mgłę usłyszał słowa wypowiedziane przez chłopca

- Już nikomu nie zrobisz krzywdy, nie zabierzesz nikomu szczęścia, miłości i radości. Teraz twoja dusza będzie błąkała się miedzy światami. Nie zaznasz nigdy spokoju.
Jeszcze raz powtarzam jest kłamcą i ciesz się, że tylko taka śmierć Cię spotkała.
Pomimo tego co zrobiłeś, mam litość i nie wyciągnę sztyletu, abyś się nie wykrwawił.
Nie jesteś wart życia. –

Szaman odpowiedział - Chłopcze jesteś opętany – po czym jego serce przestało bić.

Jedyna myśl jaka przechodziła przez umysł chłopca było to, że pozbył się największego wroga rodziny. Teraz jeszcze została jego wspólniczka. Wyrwał nóż z ciała szamana, a następnie pokierował się w stronę stojącej samotnie dziewczyny.
Kiedy miał ją już przed sobą zapytał

– Dlaczego się z nim zadawałaś? Dlaczego zawsze jak się zjawiał byłaś przy nim? Kogo byłaś przyjacielem, moim czy jego? Zdradziłaś mnie, zaplanowałaś to wszystko z nim starannie. A co było celem waszej gry? Łatwo się domyśleć, zabicie mnie było zwycięską kartą prawda? Tylko mnie nie okłamuj, bo już za długo udawałaś anioła przy moim boku. Zawsze troskliwa, miła, ciepła Sally, a w środku zła, zbuntowana emocjonalnie dziewczyna. Jak mogłem być tak ślepym, że nie zauważyłem tego co się dzieje.
Zyskałaś najpierw moje zaufanie, po czym wykorzystałaś je jako klucz do mej psychiki i do mego serca. Sięgnęłaś najgłębszych uczuć drzemiących we mnie. Mam tego dosyć, ciągłego okłamywania. Może śmierć mej mamy otworzyła mi oczy, ukazała jaki świat jest zdradliwy. Jak przyjaciele mogą cię wykorzystać, gdy stracisz panowanie nad samym sobą. Straciłem zaufanie do wszystkich, najlepiej żyć w samotności, bo wtedy nikt Cię nie omami. –

Zaległa cisza, podczas której było słychać tylko odgłosy skapującej ze sztyletu krwi Harsamira.
Sally zaczęła płakać, lecz nie odpowiedziała na żadne pytanie zadane przez Vanhalla. Teraz łzy jakie spływały z jej policzków mieszały się z krwią na podłodze. Kolor mieszaniny jaka barwiła teraz posadzkę był purpurowy. Krew wynikła z grzechu, a łzy z cierpienia.

- W końcu nadszedł moment abyś spotkała się ze swoją matką, którą zabił Harsamir- przyjaciel. On opowiadał, Ci te bajki o jej zniknięciu, a Ty bezgranicznie mu ufałaś.
Żałosne było i jest Twoje zachowanie. Wiedziałaś, że kiedyś nadejdzie ta chwila, a mimo to ciągle trwałaś w kłamstwie i zło przepełniało serce.
Masz jakieś ostanie życzenie zanim zakończy się twa ziemska wędrówka? –

- Tak, chcę tylko powiedzieć przepraszam, lecz Ty naprawdę żyjesz w innym świecie. –

Po tych słowach Vanhall uśmiechnął się, podszedł do dziewczyny i uciął jej długi warkocz spleciony z włosów koloru blond. Był on na tyle długi, że podzielił go na dwie części, jedną zawiązał ręce, a drugą wsadził do budzi dziewczyny by nie krzyczała. Nie chciał zbędnego hałasu. Wykonało się to co miało się stać. Położył ją na podłodze, pocałował i wbił sztylet głęboko w jej ciało. Znów na podłodze pojawiła się krew. Kiedy oby dwie te zbrodnie wykonał, zastanawiał się co zrobić z ciałami. Postanowił, że nocą wyniesie je na wzgórze, a następnie zrzuci je do morza, gdzie nikt ich nie znajdzie. Teraz jednak musiał pozbyć się narzędzia zbrodni. Opuścił swą chatę, wyszedł na krużganek i właśnie tam głęboko w ziemi zakopał nóż.
Symbol jego dumy. Wrócił do domu i starannie umył podłogę, by nigdzie nie było widać żadnej kropli purpurowej mieszaniny. Tak minął mu praktycznie cały dzień. Słońce chyliło się ku zachodowi, ptaki już dawno pochowały się do swych domków, a wiatr powoli cichł.
Miasto powoli zasypiało.
Kiedy nadeszła północ, Vanhall opuścił ponownie chatę, ciągnąc za sobą ciała. Ze zwłokami Sally nie miał problemu, gdyż były lekkie. Więcej kłopotu przysporzyło mu ciało szamana. Postanowił, że najpierw wniesie na wzgórze martwą Sally, potem zaś Harsamira.
Dojście zajęło mu dwadzieścia minut. Starannie położył ciała na trawie , po czym po kolei zrzucał je do morza. Sprawiało mu to wielką przyjemność, a wyrażała się ona nie znikającym uśmiechem z twarzy. Choć był zmęczony, to jednak był zadowolony z tego co zrobił.
Po całym zajściu na wzgórzu ruszył w stronę swego domu. Teraz tylko jedyna myśl była w jego głowie - Nareście mam spokój, nikt nie będzie mnie pilnował i już nikt nie zrobi w tym miasteczku nikomu krzywdy. – Ale w jego oczach pojawiły się łzy związane z tym, że dopiero śmierć jego ukochanej osoby otworzyła mu oczu na świat, że takie coś musiało go spotkać by w końcu zrozumiał, iż należy liczyć tylko na siebie.

Dotarł do swego domu, otworzył drzwi i skierował się w stronę łóżka. Chciał by ten dzień już się skończył, ale pragnął również, by nie miał znów takiego snu jak dzisiejszej nocy. Chciał mieć umysł wolny od myśli.

Położył się i zasnął…

Vanhall nigdy nie dowiedział się o tym, że Sally i Harsamir mieli co do niego rację. Tej nocy odszedł do swoich rodziców. Takiej śmierci pragnął przez całe swe życie. Chciał umrzeć we śnie.














Błażej Obiała
Michał Adamkiewicz

Powered by phpBB © phpBB Group
Theme created by phpBBStyles.com